Dostrzec Gdańsk w… Gdańsku.

D
Cześć Przyjaciele!

W czasie zeszłorocznego spaceru po Głównym Mieście, dopadła mnie pewna refleksja. Jak wielu przyjezdnych (miejscowych również to dotyczy), potrafi dostrzec w Gdańsku… Gdańsk?

Zastanowiłem się nad tym, a wnioski macie poniżej.

Zapraszam serdecznie do lektury!

Miasta stają się do siebie podobne

Świat nam się kurczy, internet sprawił, że możemy “zwiedzać” jednego dnia (kamerki, GSV) kilkadziesiąt różnych miast, w przeciągu ułamka sekundy dostajemy miliony odpowiedzi na jedno pytanie, wymieniamy się wiadomościami z kimś z drugiej strony globu. Na całym świecie znajdziemy te same marki telefonów, sieci sklepów i restauracji. Również miasta ulegają globalizacji. Zaciera się granica między jednym a drugim miastem, krajem. Stają się podobne, choć w rzeczywistości są zupełnie inne.

Powoli sztuką staje się dostrzeżenie w swoim mieście… swojego miasta. I choć brzmi to irracjonalnie, jest faktem.

Każde miasto, region, państwo czy dany obszar, ma swoją specyfikę. Ów duch miejsca, ulega pewnemu szablonowi. A w nim, szczególnie w Gdańsku (pisze z perspektywy mieszkańca, pewnie inne miasta również borykają się z takimi problemami) jest nielegalny handel, pstrokate reklamy, naganiacze, brak dobrej jakości przestrzeni publicznych, jakość architektury, utrzymania czystości, nielegalne graffiti, naciągaczy itd. itp.

Tracimy lokalny klimat

Wrócę do spaceru, o którym wspomniałem na początku notki i który zainspirował mnie do jej napisania. Szedłem ulicą Długą i gdy mijałem Ratusz Głównego Miasta, zobaczyłem niedawno zainstalowaną Lampę Smolną. Piękna rzecz! Jednak więcej uwagi zbierały mydlane bańki puszczane tuż obok. Kawałek dalej mamy Neptuna i Dwór Artusa, chyba najbardziej wymowne i symboliczne zabytki Gdańska. Lecz prócz tła do koniecznego selfie (w końcu każdy robi, to ja również) są w tyle za tanecznym występem. Zamykająca Długi Targ Brama Zielona, nim do niej dojdziemy, niknie w myślach na rzecz dziewczyn naciągających do wejścia do nocnego klubu ze striptizem. Wchodząc nad Motławę, zamiast cieszyć unikalnym portowym charakterem i nadrzecznym krajobrazem, słuchamy muzyki, oglądając tandetne skaczące myszki i wąchając “serki z gór” a do tego patrząc na nową zabudowę, która nie tworzy specjalnej spójności z resztą “waterfrontu”.

Pozytywne przykłady zmian

Ciężko się przed tym wszystkim bronić i niełatwo mimo tego szukać tożsamości miasta. Nie twierdze też, że miasto winno być jak skansen zatrzymane kilkaset lat temu i martwe. Nie! Miasto powinno się rozwijać, remontować, budować, żyć. Tylko wszystko ma granice dobrego smaku. Przykład? Ośrodek Kultury Morskiej, w moim odczuciu, świetnie wpisał się w nadmotławski krajobraz. Remonty elewacji również w większości podziałały na PLUS. Restauracja i mur na placu ks. Zator-Przytockiego, stworzyły klimatyczny zaułek. Powoli dostajemy również coraz lepszej jakości remonty ulic.

Lokalny klimat – to czego szukamy

Jadąc do danego miasta, szukamy przede wszystkim charakterystycznej dla tego rejonu architektury, układu ulic, pomników upamiętniających ludzi i wydarzenia związane z tą ziemią, muzeów opowiadających lokalną historię, kuchni, krajobrazów. Szukamy czegoś i kogoś, kto opowie o mieście, o jego specyfice i charakterystyce. Szukamy spójności i klimatu, który wszędzie powinien być niepowtarzalny, bo lokalny. A niestety czasami to tracimy, lub nie pozwalamy świecić pełnym blaskiem.

Spacerowałem niedawno po Krupówkach, mimo chęci nie mogłem poczuć tamtejszego klimatu. Niby byłem w górach, a jednak masa ludzi, szyldów, kolorów, hałasu, występów (nie, nie lokalnych muzyków) skutecznie mi to przesłaniały. Dopiero świadome nadstawianie uszu i oczu dało rezultaty. Ludzie pędzą nie wiadomo po co i gdzie… A gdzie prawdziwe wczucie się w klimat? Góralską muzykę dobiegającą z jednej z restauracji? Rwący potok z Gubałówką w tle? Specyficzną architekturę?

Myślę, że czasami podobnie mogą się czuć turyści w Gdańsku. A jestem pewien, że nie chcą.

Prawdziwy walor miast

Brak estetyki oraz powszechność wszystkiego, przysłaniają prawdziwe walory miast. WALOR w moim przekonaniu to tradycja w kuchni, układzie ulic, architekturze, spójności architektonicznej na przestrzeni wieków, kształtowania przestrzeni publicznych, położenia, kultury.

Warto tak planować zmiany w mieście i kontrolować to co się dzieje na ulicach, by nie utrudniać mieszkańcom i przyjezdnym poczucia, że odkrywają LOKALNĄ specyfikę. Odkrywają, że w Gdańsku jest dużo… Gdańska.

A jeśli dojdą do takich wniosków, jesteśmy WYGRANI.

Kilka (ważnych) słów na koniec

Dziękuję Wam za wizytę na blogu 🙂 Jeśli macie jakieś przemyślenia i refleksje na ten czy inne tematy, piszcie w komentarzu tutaj pod spodem lub na FB.

Like’ując moją stronę 7 zdjęć z Gdańska (klik) na FACEBOOK’u będziecie na bieżąco z nowymi postami oraz dostaniecie więcej niecodziennego spojrzenia na miasto 🙂

Odkrywajcie Gdańsk, pokazujcie innym i cieszcie się tym! Pozdrawiam, Cześć!

O autorze

Kamil Sulewski

Cześć, jestem Kamil. W wieku osiemnastu lat zainteresowałem się Gdańskiem i generalnie miejskością, co wciągnęło mnie bez końca. Interesuje się historią miasta, inwestycjami, lecz nade wszystko świadomym kontaktem z przestrzenią publiczną.

komentarzy

Skomentuj Kamil Sulewski Anuluj odpowiedź

  • Dobrze napisane. Szkoda, że coraz powszechniejsza tania kultura masowa zabija klimat tego miasta. Ktoś kto zna gdańsk sprzed 20-30 lat może sie tu dziś czuć jak w zupełnie obcym, zwyczajnym mieście. Moim zdaniem największą jego wartością był klimat odbudowanych z wielkum pietyzmem uliczek Głównego. Ostatnie lata bumu inwestycyjnego powoli zabijają tamten stary, nastrojowy Gdańsk. Wielka szkoda.

O Mnie

Kamil Sulewski

Cześć, jestem Kamil. W wieku osiemnastu lat zainteresowałem się Gdańskiem i generalnie miejskością, co wciągnęło mnie bez końca. Interesuje się historią miasta, inwestycjami, lecz nade wszystko świadomym kontaktem z przestrzenią publiczną.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Ostatnie wpisy

Archiwa